czwartek, 11 września 2014
Warsztaty fotografii studyjnej.
Prywatne, indywidualne warsztaty prowadzone przeze mnie dały następujące efekty. Zapraszam na bloga klientki:
http://bognaszalkowska.blogspot.com/?view=classic
Mógłbym napisać więcej ale chyba widać, a jak widać to po co pisać...
i jedno zdjęcie zadowolonej kursantki;)
piątek, 5 września 2014
Standard i wszystko jasne.
Tak jak zapowiadałem, będzie seria rozważań o sprzęcie. Oto kilka uwag o najważniejszym z obiektywów, pierwszym jaki powinien znaleźć się w kolekcji każdego fotografa.
Standard to potoczna nazwa obiektywu o kącie widzenia 40 stopni liczonym wzdłuż zdjęcia. Magia tego obiektywu tkwi już w samej geometrii bo okazuje się, że długość jego ogniskowej - 50mm, odpowiada przekątnej klatki o wymiarach 24x35mm. Nie jest to przypadek ponieważ format ten o proporcjach boków dwa do trzech, jest głównym w fotografii od ponad stu lat i pomimo prób wprowadzania innych standardów, trzyma się mocno. Tak więc, to dla tego formatu, dziś określanego jako pełna klatka lub full frame, obiektyw nasz, określany też jako "pięćdziesiątka" został wymyślony i tylko dla tego formatu klatki działa jego magia.
Pięćdziesiątka to skarb. Jest jak alfa i omega. Od niej powinno się zaczynać i ona z reguły towarzyszy wiernie fotografowi u szczytu kariery (gdzieś około jego nomen omen 50 urodzin ;) i zawsze potem. Początkujący jej nienawidzą, stare wygi kochają. Wiele na jej temat napisano ale niewiele z sensem. Głównie to, że standard "nie zniekształca" daje "naturalną" perspektywę" i tym podobne, akademickie zaklęcia.
Przez lata zastanawiałem się co właściwie oznacza "nie zniekształca". Wszak dobre obiektywy o znacznie krótszej jak i znacznie dłuższej ogniskowej także "nie zniekształcają".
Przed laty, pewien starszy fotograf, powiedział mi że standard ma pole widzenia podobne do ludzkiego oka. Brzmiało mądrze, ale potem uświadomiłem sobie, że to też nie wyjaśnia sprawy.
Ludzkie oko, a właściwie skombinowane pole widzenia obu ludzkich oczu to ponad 180 stopni a obiektywu standardowego tylko około 40 stopni. Siłą rzeczy, pole ludzkiego widzenia to pole obiektywu typu rybie oko o ogniskowej 8 mm przez który fotografujący widzi własne buty (albo brzuch)! Co ma więc standard wspólnego okiem? Z okiem niewiele, ale za to dużo z widzeniem a raczej postrzeganiem. Czyli z czymś, co możemy określić nie jako pole widzenia, ale jako pole zainteresowania.
I rzeczywiście, prostokąt jaki widzi aparat ze standardem określa tę przestrzeń którą, bez rozglądania się, możemy kontrolować, to znaczy rozpoznawać znajome przedmioty bez specjalnego przyglądania się im, rozumiemy znaczenie wzajemnego ich położenia, cel ich ruchu, sens wydarzeń oraz poprawnie postrzegamy barwy. Odpowiada też standard ekranowi który ogarniamy oglądamy ze swoich ulubionych miejsc na sali kinowej.
Standardem "malowali" wielcy malarze. Gioconda jest namalowana pięćdziesiątką i niemal wszystkie fotograficzne cuda Vermeera także. Nawet Panorama (sic!) Racławicka jest "standardowa".
Oczywista wydaje się więc definicja, że pole widzenia tego obiektywu to po prostu przestrzeń "robocza", wzroku człowieka zawarta pomiędzy dłońmi wyciągniętych przed siebie rąk..
Wygodne to i naturalne, prawda? Dlaczego więc początkujący fotografowie nie cenią tej cudownej pięćdziesiątki. Powinni, choćby za to, że w wizjerze aparatu z tym obiektywem widzą przedmioty w skali takiej mniej więcej, jak gołym okiem. Komponowanie obrazu jest więc naturalne i intuicyjne. Dlaczego więc, mając do wydania pierwsze pieniądze na lepszą optykę z reguły sięgają po obiektyw szerokokątny? Teleobiektyw? Zoom? Dlaczego?
Można powiedzieć, że tu mści się największa zaleta standardu - jego zwykłość. Fotka robiona standardem nie wygląda jak "dzieło" jak "fotka", tylko jak okno na rzeczywistość. A rzeczywistość bywa w rozumieniu początkującego zwykła a więc nudna. Standard bowiem nie nadaje zdjęciu tego czegoś specjalnego, czegoś optycznie wyjątkowego, świadczącego efektownie o "fotograficzności" obrazu. Jest wierny a więc dla żółtodzioba mierny. Piszę to bez poczucia wyższości bo przećwiczyłem to na własnej skórze. Dziś już wiem, że na bezludną wyspę zabrałbym standard.
Do czego nam się to cudowne szkło przyda?
Pięćdziesiątka przyda się do prawie wszystkiego.
To jest bowiem istota fotoreportażu który przemawia najpełniej wtedy, gdy jest raportem zdawanym przez bezpośredniego świadka lecz z pewnego dystansu. No dobrze, to nieco górnolotne i może nie przekonywać.
Użyję więc argumentu odwołującego się nie do rozumu ale estetyki i skąpstwa jednocześnie. Oto, standard jest relatywnie najtańszym obiektywem, którym możemy zrobić po prostu fajne zdjęcia. Rozumiecie, te fajne. Wieczorem, przy magicznym świetle latarni czy tego cudownego zimno-ciepłego światła nieba po zmierzchu. Przy świeczce, przy i-phonie ;). I bez ordynarnego liszaju flesza na pierwszym planie. Dlaczego? Bo standardy są jasne. To oznacza że maja dużą soczewkę, która przepuszczają dużo światła i to światło jest tanie. Zaledwie kilkaset złotych kosztuje nas zamiana wieczoru w dzień, świeczki w ognisko, latarki w reflektor.
Co jeszcze? To cudowne coś, rozmycie tła, które tak podoba wam się w profesjonalnych portretach. To efekt małej głębi ostrości, subtelne narzędzie do separacji planów, które zawdzięczamy właśnie jasności pięćdziesiątki. To także mamy w rabacie. Do tego ostrość i ogólnie wysoka jakość obrazu pozwalająca nam na stosunkowe bezstratne kadrowanie, w pewnym stopniu zastępujące użycie obiektywu o dłuższej ogniskowej takiego jak 85mm, zwanego potocznie portretówką a który do portretu przydaje się rzadziej od standardu.
Standard to potoczna nazwa obiektywu o kącie widzenia 40 stopni liczonym wzdłuż zdjęcia. Magia tego obiektywu tkwi już w samej geometrii bo okazuje się, że długość jego ogniskowej - 50mm, odpowiada przekątnej klatki o wymiarach 24x35mm. Nie jest to przypadek ponieważ format ten o proporcjach boków dwa do trzech, jest głównym w fotografii od ponad stu lat i pomimo prób wprowadzania innych standardów, trzyma się mocno. Tak więc, to dla tego formatu, dziś określanego jako pełna klatka lub full frame, obiektyw nasz, określany też jako "pięćdziesiątka" został wymyślony i tylko dla tego formatu klatki działa jego magia.
Pięćdziesiątka to skarb. Jest jak alfa i omega. Od niej powinno się zaczynać i ona z reguły towarzyszy wiernie fotografowi u szczytu kariery (gdzieś około jego nomen omen 50 urodzin ;) i zawsze potem. Początkujący jej nienawidzą, stare wygi kochają. Wiele na jej temat napisano ale niewiele z sensem. Głównie to, że standard "nie zniekształca" daje "naturalną" perspektywę" i tym podobne, akademickie zaklęcia.
Przez lata zastanawiałem się co właściwie oznacza "nie zniekształca". Wszak dobre obiektywy o znacznie krótszej jak i znacznie dłuższej ogniskowej także "nie zniekształcają".
Przed laty, pewien starszy fotograf, powiedział mi że standard ma pole widzenia podobne do ludzkiego oka. Brzmiało mądrze, ale potem uświadomiłem sobie, że to też nie wyjaśnia sprawy.
Ludzkie oko, a właściwie skombinowane pole widzenia obu ludzkich oczu to ponad 180 stopni a obiektywu standardowego tylko około 40 stopni. Siłą rzeczy, pole ludzkiego widzenia to pole obiektywu typu rybie oko o ogniskowej 8 mm przez który fotografujący widzi własne buty (albo brzuch)! Co ma więc standard wspólnego okiem? Z okiem niewiele, ale za to dużo z widzeniem a raczej postrzeganiem. Czyli z czymś, co możemy określić nie jako pole widzenia, ale jako pole zainteresowania.
I rzeczywiście, prostokąt jaki widzi aparat ze standardem określa tę przestrzeń którą, bez rozglądania się, możemy kontrolować, to znaczy rozpoznawać znajome przedmioty bez specjalnego przyglądania się im, rozumiemy znaczenie wzajemnego ich położenia, cel ich ruchu, sens wydarzeń oraz poprawnie postrzegamy barwy. Odpowiada też standard ekranowi który ogarniamy oglądamy ze swoich ulubionych miejsc na sali kinowej.
Standardem "malowali" wielcy malarze. Gioconda jest namalowana pięćdziesiątką i niemal wszystkie fotograficzne cuda Vermeera także. Nawet Panorama (sic!) Racławicka jest "standardowa".
Oczywista wydaje się więc definicja, że pole widzenia tego obiektywu to po prostu przestrzeń "robocza", wzroku człowieka zawarta pomiędzy dłońmi wyciągniętych przed siebie rąk..
Wygodne to i naturalne, prawda? Dlaczego więc początkujący fotografowie nie cenią tej cudownej pięćdziesiątki. Powinni, choćby za to, że w wizjerze aparatu z tym obiektywem widzą przedmioty w skali takiej mniej więcej, jak gołym okiem. Komponowanie obrazu jest więc naturalne i intuicyjne. Dlaczego więc, mając do wydania pierwsze pieniądze na lepszą optykę z reguły sięgają po obiektyw szerokokątny? Teleobiektyw? Zoom? Dlaczego?
Można powiedzieć, że tu mści się największa zaleta standardu - jego zwykłość. Fotka robiona standardem nie wygląda jak "dzieło" jak "fotka", tylko jak okno na rzeczywistość. A rzeczywistość bywa w rozumieniu początkującego zwykła a więc nudna. Standard bowiem nie nadaje zdjęciu tego czegoś specjalnego, czegoś optycznie wyjątkowego, świadczącego efektownie o "fotograficzności" obrazu. Jest wierny a więc dla żółtodzioba mierny. Piszę to bez poczucia wyższości bo przećwiczyłem to na własnej skórze. Dziś już wiem, że na bezludną wyspę zabrałbym standard.
Do czego nam się to cudowne szkło przyda?
Pięćdziesiątka przyda się do prawie wszystkiego.
- do portretów; od popiersia do całości
- szczególnie przydatny jest w fotografii tzw. lifestyleowej przedstawiającej ludzi w ich otoczeniu, wnętrzach i aktywnościach takich jak hobby czy rzemiosło.
- nadaje się do zdjęć przedmiotów i aranżacji,
- zdjęć grupowych
- w reportażu, do dokumentowania relacji między ludźmi, ich rozmów, wspólnych czynności,
- dzieci w zabawie.
To jest bowiem istota fotoreportażu który przemawia najpełniej wtedy, gdy jest raportem zdawanym przez bezpośredniego świadka lecz z pewnego dystansu. No dobrze, to nieco górnolotne i może nie przekonywać.
Użyję więc argumentu odwołującego się nie do rozumu ale estetyki i skąpstwa jednocześnie. Oto, standard jest relatywnie najtańszym obiektywem, którym możemy zrobić po prostu fajne zdjęcia. Rozumiecie, te fajne. Wieczorem, przy magicznym świetle latarni czy tego cudownego zimno-ciepłego światła nieba po zmierzchu. Przy świeczce, przy i-phonie ;). I bez ordynarnego liszaju flesza na pierwszym planie. Dlaczego? Bo standardy są jasne. To oznacza że maja dużą soczewkę, która przepuszczają dużo światła i to światło jest tanie. Zaledwie kilkaset złotych kosztuje nas zamiana wieczoru w dzień, świeczki w ognisko, latarki w reflektor.
Co jeszcze? To cudowne coś, rozmycie tła, które tak podoba wam się w profesjonalnych portretach. To efekt małej głębi ostrości, subtelne narzędzie do separacji planów, które zawdzięczamy właśnie jasności pięćdziesiątki. To także mamy w rabacie. Do tego ostrość i ogólnie wysoka jakość obrazu pozwalająca nam na stosunkowe bezstratne kadrowanie, w pewnym stopniu zastępujące użycie obiektywu o dłuższej ogniskowej takiego jak 85mm, zwanego potocznie portretówką a który do portretu przydaje się rzadziej od standardu.
I na koniec małe ogłoszenie :)
Wszystkich chętnych zapraszam na spotkanie ze mną i stylistką Elizą Mrozińską oraz redakcją Mojego Mieszkania na Warszawa Design Festiwal - w Soho Factory ul.Mińska 25, spotkania odbędą się w trzech turach: godz. 11.15-12.45, 13.15-14.45, 15.15-16.45 (obowiązuje kolejność przyjścia). Czekamy!
cdn
niedziela, 31 sierpnia 2014
Mój pierwszy post.
Pisarz ze mnie sprawny ale leniwy. Dlatego rozpoczynam od razu od konkretów. Starość nie radość, trzydzieści lat zawodu daje się we znaki, trzeba iść w bakałarze i zacząć dzielić się wiedzą. Ten blog będzie uczył fotografii. Zaczniemy od wstępnej pogadanki a potem, przejdziemy do tego co najważniejsze. Do optyki.
- No tak, bo sporo znajomych się zapisało i mówią ze fajnie. Sarkazm widać nie zadziałał.
- Fajnie - mówię - ale co chcesz fotografować?
- Noo, ludzi i zwierzęta, krajobrazy - ogólnie może jakąś przyrodę. I jeszcze na urlopie...
- Ale co cię interesuje?
- Mnie? - no wiesz... - jeden znajomy też fotograf - Jurek Niepewny - znasz może?
- Nie znam.
- No, on fotografuje tylko ptaki. I ma do tego taki dłuuugi obiektyw, że musi go zaczepiać, takim specjalnym stojaku....
Czuję że przestaje panować nad mimiką. Podpieram twarz dłonią i patrzę przez palce.
- I on - ten od ptaków - mówi że jego stojak to jest bardzo drogi - droższy jak jego aparat. Francuski jakiś.
- Co? Aparat? Francuski?? - pytam zdumiony. Przez chwilę wydaje mi się że wypadłem z obiegu.
- Nie - ta podpórka to francuska, ale aparat ma japoński. Jakoś się nazywa - zamyśla się - ale tak śmiesznie brzydko mówię ci...
- Aparat śmiesznie?
- Stojak... No, zabij - nie pamiętam - spytam to ci powiem - ale z włókien jakichś...
- Węglowych - podpowiadam.
- Nie, kamiennych - z kamienia jakiegoś super twardego.
-...
- Ale proszę cię! - taki jest lekki, że jak brałam go w rękę, to nic prawie nie czułam. Tylko ta jego lufa strasznie jest ciężka...
Przez dłuższą chwilę wydaje mi się że parsknę śmiechem lecz w końcu udaje mi się wziąć się w garść. Zmieniam pozę, zabieram rękę sprzed twarzy, sadowię się wygodnie z łapkami na brzuchu. Palcami kręcę młynka. Staram się być rzeczowy.
- A ile chcesz na to przeznaczyć kasy - pytam.
- Ja na razie chyba nie potrzebuje takiego drogiego, no nie? Ten od ptaków to mówił żeby się nie przejmować rozdzielczością bo...
- Ile masz?- pytam.
- Jeszcze nic nie mam, nie wiem od czego zacząć - obiektyw czy aparat?
- Ile masz kasy?
- Aaa. Myślałam żeby wziąć, może na raty bo...
- Ile w sumie? - nalegam.
- No, bo ja chce nowy, bo wiesz - jak się zepsuje to nie ma gwarancji...
- ILE? - podnoszę lekko głos.
- Ale co, ile? - pyta stropiona...
- Ile-chcesz-na-ten-swój-cały-projekt-wydać. - skanduję. W sumie.
- No, tysiąc - patrzy na mnie - tysiąc pięćset?...
Zwykle
jest tak: przychodzi baba do fotografa i mówi:
- Wiesz co Kalbar? Mam taki
projekt - chcę iść na kurs
fotografii, bo to taka fajna rzecz..
- Modna teraz - wtrącam ironicznie. - No tak, bo sporo znajomych się zapisało i mówią ze fajnie. Sarkazm widać nie zadziałał.
- Fajnie - mówię - ale co chcesz fotografować?
- Noo, ludzi i zwierzęta, krajobrazy - ogólnie może jakąś przyrodę. I jeszcze na urlopie...
- Ale co cię interesuje?
- Mnie? - no wiesz... - jeden znajomy też fotograf - Jurek Niepewny - znasz może?
- Nie znam.
- No, on fotografuje tylko ptaki. I ma do tego taki dłuuugi obiektyw, że musi go zaczepiać, takim specjalnym stojaku....
Czuję że przestaje panować nad mimiką. Podpieram twarz dłonią i patrzę przez palce.
- I on - ten od ptaków - mówi że jego stojak to jest bardzo drogi - droższy jak jego aparat. Francuski jakiś.
- Co? Aparat? Francuski?? - pytam zdumiony. Przez chwilę wydaje mi się że wypadłem z obiegu.
- Nie - ta podpórka to francuska, ale aparat ma japoński. Jakoś się nazywa - zamyśla się - ale tak śmiesznie brzydko mówię ci...
- Aparat śmiesznie?
- Stojak... No, zabij - nie pamiętam - spytam to ci powiem - ale z włókien jakichś...
- Węglowych - podpowiadam.
- Nie, kamiennych - z kamienia jakiegoś super twardego.
-...
- Ale proszę cię! - taki jest lekki, że jak brałam go w rękę, to nic prawie nie czułam. Tylko ta jego lufa strasznie jest ciężka...
Przez dłuższą chwilę wydaje mi się że parsknę śmiechem lecz w końcu udaje mi się wziąć się w garść. Zmieniam pozę, zabieram rękę sprzed twarzy, sadowię się wygodnie z łapkami na brzuchu. Palcami kręcę młynka. Staram się być rzeczowy.
- A ile chcesz na to przeznaczyć kasy - pytam.
- Ja na razie chyba nie potrzebuje takiego drogiego, no nie? Ten od ptaków to mówił żeby się nie przejmować rozdzielczością bo...
- Ile masz?- pytam.
- Jeszcze nic nie mam, nie wiem od czego zacząć - obiektyw czy aparat?
- Ile masz kasy?
- Aaa. Myślałam żeby wziąć, może na raty bo...
- Ile w sumie? - nalegam.
- No, bo ja chce nowy, bo wiesz - jak się zepsuje to nie ma gwarancji...
- ILE? - podnoszę lekko głos.
- Ale co, ile? - pyta stropiona...
- Ile-chcesz-na-ten-swój-cały-projekt-wydać. - skanduję. W sumie.
- No, tysiąc - patrzy na mnie - tysiąc pięćset?...
Takie
rozmowy zdarzają się pewnie każdemu zawodowemu fotografowi. I zawsze są podobne, to
znaczy podobne jest przekonanie większości początkujących, że na sprzęt
fotograficzny do nauki, można a nawet wypada wydać mało. Mało to znaczy tyle,
aby za te pieniądze dało się zrobić "jakieś" zdjęcie, czyli
"jakiś" aparat i "jakiś" obiektyw, bo na początku powinno
wystarczyć.
Każdemu kto tak rozumuje trzeba przypomnieć, że dziś w zasadzie każdy ma "jakiś" aparat w telefonie komórkowym czy innym niezbędnym do życia gadżecie i od dawna robi nim "jakieś" zdjęcia. Są też specjaliści od robienia niezwykłych dzieł, opisywanych w dziale kulturalnym postępowej prasy, nagradzanych na awangardowych konkursach, publikowanych na rozmaitych forach a robionych przy pomocy telefonu, także takiego ze słuchawką na drucie i cyferblatem, garnka i pokrywki, pudełka od butów, jamy ustnej z wizjerem od drzwi trzymanym w zębach, odbytnicy, arbuza...
Taka działalność od fotografii różni się tym, czym od narciarstwa różni się "zjazd na bele czem". Lepiej nie jest, ale za to dziwnie. Czasem wesoło. Ale chyba nikt nie nauczy się narciarstwa, zjeżdżając po stoku w kartonie od lodówki w nadziei, że jak zacznie mu "to" dobrze wychodzić to sprawi sobie na bazarze jakieś narty i jakieś buty, a co potem - to się zobaczy - zjazd, bieg czy skoki. Śmieszne? Przez moment tylko.
Poważną rozmowę o fotografii, zawsze się zaczyna, zaczynało i będzie się zaczynać od sprzętu. I trzeba ją tak zaczynać. Dlaczego? Bo obojętnie jak zdolnym i utalentowanym się jest, bez aparatu i obiektywów nie ma zdjęć w ogóle. Ani dobrych ani złych. Sprzęt zatem, jest tym, co ostatecznie czyni fotografa, tak kiepskiego jak wyśmienitego - jak siekiera czyni ostatecznie drwala. Z drugiej zaś strony, czy kiepskim aparatem można zrobić dobre zdjęcie? Tak, można. Czy dobrym aparatem można zrobić kiepskie zdjęcie? Oczywiście!
O co mi chodzi? O drobną (z pozoru) rzecz. O spokój ducha. Uważam że sprzęt, nawet sprzęt dla początkującego, powinien być co najmniej dobry - co nie oznacza że drogi - po prostu najlepszy na jaki nas stać a może lepiej rzecz ujmując - odpowiedni. W fotografii, jak i w innych dziedzinach, jakość nie zawsze idzie w parze z ceną, szczególnie w aspekcie celu który zamierza się osiągnąć. Do zdjęć ludzi potrzebny inny sprzęt a do ptaszków inny - i za inne oczywiście pieniądze. Jedno wydaje mi się pewne. Kiepski lub źle dobrany sprzęt szybko zniechęca. Owszem można się uczyć pisać gwoździem, ale kaligrafem tym sposobem trudno jest zostać.
Przypomina mi się ulubiony fragment, ulubionej książki mojego dzieciństwa pt. Szatan z siódmej klasy Kornela Makuszyńskiego. Był tam wątek o tym jak główny bohater - urodzony spryciarz i domorosły detektyw - Adaś Cisowski wykrywa wśród swoich klasowych kolegów tego który przywłaszczył sobie cenny przedmiot. Skradziono bowiem znakomite amerykańskie wieczne pióro. Jak Adaś do tego doszedł? Adasiowi, za całe śledztwo posłużyła pobieżna lustracja zeszytów kumpli. I oto - u jednego z nich - piszącego dotąd swe domowe prace "jak tępym pazurem" - zaobserwował cudowną przemianę uprzednio krzywych kulfonów w staranne krągłe pismo. I rzeczywiście, celne to było spostrzeżenie. Po męskiej rozmowie - ma się rozumieć - na osobności, amator wysokiej jakości gadżetów, z ulgą, ale i żalem oddał co "pożyczył".
Jak w powieści tak i w życiu, tak już jest, że mając poczucie finezji narzędzia którym się posługujemy, staramy się mu jakoś - choć to irracjonalne - jako użytkownik dorównać. Stać się godnym swego narzędzia użytkownikiem. Nie ma powodów do wymówek, że za pierwsze niepowodzenia możemy obwiniać nasz sprzęt. Nie jest sobie tak łatwo powiedzieć - no tak - jestem biedny, mam kiepski obiektyw, więc to dlatego mi nie wychodzi. Ale, gdy zarobię, gdy kupię sobie lepszy, droższy to będzie lepiej. Pewnie nie będzie lepiej. Albo nie będzie w ogóle. Zrażeni niepowodzeniami rzucicie rzecz w kąt i zaczniecie żałować nawet tej marnej kasy, którą - w poczuciu odpowiedzialności i oszczędności - wyrzuciliście w błoto. Fotografia nie jest tanim hobby, a z czasem, gdy przechodzicie wyższe jej poziomy, staje się jeszcze droższa i (o czym się kiedyś przekonacie) nie chodzi tylko o narzędzia.
Oczywiście istnieje odsetek a raczej promil ludzi, którzy na jeden aparat i trzy obiektywy są w stanie wydać lekką ręka dwieście tysięcy (sic!) złotych i następnego dnia cisnąć tę biżuterię w kąt. Sprzęt nie zastępuje umiejętności ale stanowi ich uzupełnienie. Inna sprawą jest to, że każdemu ambitnemu fotografowi powinno "nie wychodzić". To znaczy że zawsze - także na początku drogi - nie powinien nikogo opuszczać pewien niedosyt, krytycyzm wobec swoich prac Jest to zdrowe podejście, ale jak wspomniałem, dla higieny umysłu trzeba wyeliminować preteksty do fałszywych wykrętów, które kierują uwagę raczej na to co moglibyśmy zrobić gdybyśmy mieli to i owo, zamiast na to czy dorastamy do tego co mamy.
Dlatego lepiej od razu zaopatrzyć się w odpowiedni sprzęt. Aby uczyć się, pracować szybko i dobrze powinniście zgromadzić jeśli nie od razu to stopniowo - powiedzmy perspektywie około jednego roku zestaw trzech obiektywów, najlepiej stałoogniskowych: standard portretówka i dwudziestka ósemka oraz jednego a potem dwóch korpusów aparatów małoobrazkowych. Nie będzie tanio, ale, jeśli fotografię postrzegacie nie jako modną przygodę, gadżet z przybornika towarzyskiego szpanera, jeśli czujecie, że to romans na dłużej i na serio to - mówiąc po amerykańsku - postawcie na to swoje pieniądze.
Każdemu kto tak rozumuje trzeba przypomnieć, że dziś w zasadzie każdy ma "jakiś" aparat w telefonie komórkowym czy innym niezbędnym do życia gadżecie i od dawna robi nim "jakieś" zdjęcia. Są też specjaliści od robienia niezwykłych dzieł, opisywanych w dziale kulturalnym postępowej prasy, nagradzanych na awangardowych konkursach, publikowanych na rozmaitych forach a robionych przy pomocy telefonu, także takiego ze słuchawką na drucie i cyferblatem, garnka i pokrywki, pudełka od butów, jamy ustnej z wizjerem od drzwi trzymanym w zębach, odbytnicy, arbuza...
Taka działalność od fotografii różni się tym, czym od narciarstwa różni się "zjazd na bele czem". Lepiej nie jest, ale za to dziwnie. Czasem wesoło. Ale chyba nikt nie nauczy się narciarstwa, zjeżdżając po stoku w kartonie od lodówki w nadziei, że jak zacznie mu "to" dobrze wychodzić to sprawi sobie na bazarze jakieś narty i jakieś buty, a co potem - to się zobaczy - zjazd, bieg czy skoki. Śmieszne? Przez moment tylko.
Poważną rozmowę o fotografii, zawsze się zaczyna, zaczynało i będzie się zaczynać od sprzętu. I trzeba ją tak zaczynać. Dlaczego? Bo obojętnie jak zdolnym i utalentowanym się jest, bez aparatu i obiektywów nie ma zdjęć w ogóle. Ani dobrych ani złych. Sprzęt zatem, jest tym, co ostatecznie czyni fotografa, tak kiepskiego jak wyśmienitego - jak siekiera czyni ostatecznie drwala. Z drugiej zaś strony, czy kiepskim aparatem można zrobić dobre zdjęcie? Tak, można. Czy dobrym aparatem można zrobić kiepskie zdjęcie? Oczywiście!
O co mi chodzi? O drobną (z pozoru) rzecz. O spokój ducha. Uważam że sprzęt, nawet sprzęt dla początkującego, powinien być co najmniej dobry - co nie oznacza że drogi - po prostu najlepszy na jaki nas stać a może lepiej rzecz ujmując - odpowiedni. W fotografii, jak i w innych dziedzinach, jakość nie zawsze idzie w parze z ceną, szczególnie w aspekcie celu który zamierza się osiągnąć. Do zdjęć ludzi potrzebny inny sprzęt a do ptaszków inny - i za inne oczywiście pieniądze. Jedno wydaje mi się pewne. Kiepski lub źle dobrany sprzęt szybko zniechęca. Owszem można się uczyć pisać gwoździem, ale kaligrafem tym sposobem trudno jest zostać.
Przypomina mi się ulubiony fragment, ulubionej książki mojego dzieciństwa pt. Szatan z siódmej klasy Kornela Makuszyńskiego. Był tam wątek o tym jak główny bohater - urodzony spryciarz i domorosły detektyw - Adaś Cisowski wykrywa wśród swoich klasowych kolegów tego który przywłaszczył sobie cenny przedmiot. Skradziono bowiem znakomite amerykańskie wieczne pióro. Jak Adaś do tego doszedł? Adasiowi, za całe śledztwo posłużyła pobieżna lustracja zeszytów kumpli. I oto - u jednego z nich - piszącego dotąd swe domowe prace "jak tępym pazurem" - zaobserwował cudowną przemianę uprzednio krzywych kulfonów w staranne krągłe pismo. I rzeczywiście, celne to było spostrzeżenie. Po męskiej rozmowie - ma się rozumieć - na osobności, amator wysokiej jakości gadżetów, z ulgą, ale i żalem oddał co "pożyczył".
Jak w powieści tak i w życiu, tak już jest, że mając poczucie finezji narzędzia którym się posługujemy, staramy się mu jakoś - choć to irracjonalne - jako użytkownik dorównać. Stać się godnym swego narzędzia użytkownikiem. Nie ma powodów do wymówek, że za pierwsze niepowodzenia możemy obwiniać nasz sprzęt. Nie jest sobie tak łatwo powiedzieć - no tak - jestem biedny, mam kiepski obiektyw, więc to dlatego mi nie wychodzi. Ale, gdy zarobię, gdy kupię sobie lepszy, droższy to będzie lepiej. Pewnie nie będzie lepiej. Albo nie będzie w ogóle. Zrażeni niepowodzeniami rzucicie rzecz w kąt i zaczniecie żałować nawet tej marnej kasy, którą - w poczuciu odpowiedzialności i oszczędności - wyrzuciliście w błoto. Fotografia nie jest tanim hobby, a z czasem, gdy przechodzicie wyższe jej poziomy, staje się jeszcze droższa i (o czym się kiedyś przekonacie) nie chodzi tylko o narzędzia.
Oczywiście istnieje odsetek a raczej promil ludzi, którzy na jeden aparat i trzy obiektywy są w stanie wydać lekką ręka dwieście tysięcy (sic!) złotych i następnego dnia cisnąć tę biżuterię w kąt. Sprzęt nie zastępuje umiejętności ale stanowi ich uzupełnienie. Inna sprawą jest to, że każdemu ambitnemu fotografowi powinno "nie wychodzić". To znaczy że zawsze - także na początku drogi - nie powinien nikogo opuszczać pewien niedosyt, krytycyzm wobec swoich prac Jest to zdrowe podejście, ale jak wspomniałem, dla higieny umysłu trzeba wyeliminować preteksty do fałszywych wykrętów, które kierują uwagę raczej na to co moglibyśmy zrobić gdybyśmy mieli to i owo, zamiast na to czy dorastamy do tego co mamy.
Dlatego lepiej od razu zaopatrzyć się w odpowiedni sprzęt. Aby uczyć się, pracować szybko i dobrze powinniście zgromadzić jeśli nie od razu to stopniowo - powiedzmy perspektywie około jednego roku zestaw trzech obiektywów, najlepiej stałoogniskowych: standard portretówka i dwudziestka ósemka oraz jednego a potem dwóch korpusów aparatów małoobrazkowych. Nie będzie tanio, ale, jeśli fotografię postrzegacie nie jako modną przygodę, gadżet z przybornika towarzyskiego szpanera, jeśli czujecie, że to romans na dłużej i na serio to - mówiąc po amerykańsku - postawcie na to swoje pieniądze.
cdn
Subskrybuj:
Posty (Atom)